Reklama

Świąteczne wspomnienia pani Jadwigi ze Skarżyska. Na pasterkę strach było iść

Dziś u progu świąt Bożego Narodzenia dzieci marzą o prezentach, zabawkach, nietuzinkowych gadżetach, markowych ciuchach. Mało które zastanawia się, co to głód i nie wie, co to zdobywanie jedzenia. Ale są wśród nas tacy, którzy doskonale pamiętają czasy, kiedy kubek mleka i pajda chleba były spełnieniem dziecięcych pragnień. Nie było prezentów, jedzenia.

Pani Jadwiga Ludew ze Skarżyska-Kamiennej miała osiem lat gdy zaczęła się II wojna światowa, gdy się skończyła była już 13-letnią dziewczynką. Dzisiaj ma 90 lat, opowiedziała nam jak wówczas wyglądał okres świąteczny.

- Nie było czuć uroczystych świąt, bo nic nie było. Mełło się zboże w żarnach i na ściankach pieca piekło się takie placki, które trzeszczały w zębach od popiołu i piachu. Śledzie były drogie. Ale jak wystarczyło pieniędzy, to kupowało się na święta, u Żydów w Kamiennej - wspomina pani Jadwiga.

- Z choinką na wsi, w Lipowym Polu,  nie było problemu. Brat z ojcem zawsze  przynosili z lasu. A my z papieru robiliśmy koszyczki i inne ozdoby. Od koleżanki słyszałam, że w mieście zamiast choinki przystrajali snopek słomy - wspomina Pani Jadwiga Ludew, 90-letnia mieszkanka Skarżyska-Kamiennej.

- Wtedy dzieci nie czuły strachu i był to dla nas "wesoły" czas, jeśli można tak powiedzieć.  Latały samoloty, które bombardowały linie kolejowe. Pewnego razu został zbombardowany cywilny transport mebli i ludzi, którzy uciekali, chyba do Rosji, czy nie wiem gdzie. Jedna kobieta z Majkowa próbowała dobrać się do tych dóbr i stanęła na niewybuch. Rozerwało ją na kawałki. Innym razem ludzie, którzy chodzili na szaber, trafili na wagon pełen nowych, porcelanowych nocników - opowiada Pani Jadwiga.

-   Pamiętam jak Niemcy zabrali nam ostatnią krowę. Matka płakała za tą żywicielką rodziny. Krowa im uciekła i wróciła do domu. Niemcy drugi raz jej nie wzięli. Mieli taką niepisaną zasadę... 

Na pasterkę strach było iść. Kościół był daleko, w Kościelnym. Chociaż godziny policyjnej nie było, to strach było po nocach chodzić - mówi nasza rozmówczyni.

- Można się było natknąć na pijanych Niemców, a wtedy nie wiadomo co by zrobili. Czasami, kiedy bombardowania były co dzień, uciekaliśmy furmanką do starszej siostry, na Majków. Tam nie było torów, było bezpieczniej i Niemców mniej. Podczas jednej z ucieczek został zatrzymany mąż siostry, do której jechaliśmy. Jak się później okazało został wywieziony na roboty. Wrócił po roku i od razu się rozebrał. Mówił, że nie zmieniał ubrania przez ten czas. Jest pełne wszy i pluskiew - wspomina Jadwiga Ludew.

ZB

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Skarzyski.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do