Reklama

Skarżyszczanie pomagają przy granicy

Polacy po raz kolejny udowadniają, że potrafią skutecznie mobilizować siły i pomagać w sytuacjach kryzysowych. Spontanicznie, własnymi samochodami, busami, a nawet autokarami ruszają w kierunku wschodniej granicy, by pomagać tym, którzy w Polsce szukają schronienia przed wojną. Wśród nich są skarżyszczanie.

Nie ma dnia i osoby, która nie byłaby poruszona sytuacją na Ukrainie. Potrzeby mieszkańców opuszczających bombardowane miasta na wschodzie są ogromne, wsparcia potrzebują również ci, którzy pozostali tam, by bronić ojczyzny. Z całych sił staramy się pomagać, jak możemy. Każdy na swój sposób dorzuca cegiełkę. Jednym z nich jest Paweł Strzelecki ze Skarżyska-Kamiennej, który autokarem pojechał z darami do Tarnopolu i Buchach.

Pojechał jako kierowca zmiennik

-  Na forum kierowców pojawiło się ogłoszenie, że poszukiwany jest kierowca zmiennik na wyjazd na Ukrainę do Tarnopola po ludzi, odpisałem, że jestem chętny, że mogę jechać. Dostałem telefon wieczorem, że rano jest wyjazd z Rzeszowa, o 9 wyruszyliśmy w drogę - mówi Paweł Strzelec.

 -Główne drogi są przejezdne, jest mnóstwo wojska na ulicach, gdy próbowaliśmy się dostać do małych miejscowości było to niemożliwe bo są postawiane barykady betonowe, uspawane z szyn gwiazdy utrudniające przejazd - dodaje.

- Widać u tych ludzi przerażenie, miasta są nieoświetlone, pościągane są wszystkie kierunkowskazy, trzeba poruszać się na pamięć. Najgorsza sytuacja, która utkwiła mi w głowie, to moment kiedy matki z dziećmi wsiadały do autobusu i żegnały ich najbliższe rodziny, dziadkowie, ojcowie, którzy nie mogą przekroczyć granicy. To było przerażające, ich płacz, bo nie wiedzą czy jeszcze się zobaczą. Ci ludzie uciekają z reklamówkami w rękach, z małymi torbami - relacjonuje Paweł Strzelec.

- Ludzie, którzy próbowali wyjechać własnymi autami stali na granicy pięć dni z małymi dziećmi, żeby się dostać do odprawy. Widziałem samochody porzucone w rowach bo ludzie tracili cierpliwość i szli piechotą po 20 kilometrów do granicy. Ojciec niósł dziecko na rękach, matka ciągnęła walizkę na kółkach za sobą i szli wzdłuż kolumny, straszny widok - mówi.

- Kontrole szybko się odbywają na granicy, bo jest bardzo uproszczona, ale nie spodziewałem się takiego widoku tych ludzi. Palą się ogniska, są toi toie, ale mimo wszystko ciężko jest stać w takiej kolejce pięć dni - zaznacza.

- Gdy rozpakowywaliśmy dary przed kościołem zaczęły wyć alarmowe syreny, ksiądz powiedział, że musimy zejść do schronu kościelnego i tam się ukryć. Byłem ubrany w pomarańczową kurtkę, jeden z Ukraińców powiedział, że wyglądam jak kanarek na polowaniu, ściągnij tą kurtkę po jesteś widoczny z daleka - wspomina Paweł Strzelecki.

Dary pojechały do Winnicy i Żmyrenki

 -  Pojechałem pierwszy raz, zobaczyłem jak to wygląda na miejscu, stwierdziłem, że trzeba od as  też coś im zawieść. Pierwszy mój wyjazd był z kierowcą, który potrzebował zmiennika, teraz postanowiłem sam zorganizować taki wyjazd. Zorganizowaliśmy małą zbiórkę z darami, z niedzielę, 6 marca, autokar pojechał na Ukrainę, z powrotem ma przywieźć matki z dziećmi.

- Początkowo mieliśmy jechać do Żytomierza, ale tam były ostatnio ataki bombowe, tam teraz jest zamknięta strefa. Jedziemy tam, gdzie będziemy mogli bezpiecznie dojechać i bezpiecznie wrócić. Mamy plan dojechać do Winnicy i Żmyrenki, naszego miasta partnerskiego. Tam są moi przyjaciele, znam ich, wiem że potrzebują pomocy - podkreśla Paweł Strzelecki.

Z.B.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Skarzyski.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do