W akcję poszukiwawczą zaangażowane zostały jednostki policji, straży pożarnej, strażnicy leśni, mieszkańcy Kopci i okolicznych miejscowości. Intensywne poszukiwania prowadzone były przez sześć dni. W środę, 18 października 87-latek został odnaleziony.
- Wyszedłem na grzyby do pobliskiego lasu, gdzie nie raz bywałem, jednak tym razem nie mogłem trafić z powrotem do domu. Chodziłem pięć dni i nocy po lesie, cały czas szedłem. Miałem nadzieję, że w końcu kogoś spotkam, a tu cały czas pusto, nikogo, żadnego człowieka nie spotkałem. Do żadnej wsi nie wyszedłem, żeby się z kimś rozmówić, gdzie ja jestem - mówił pan Eugeniusz Lisowski.
- W końcu po pięciu dniach wyszedłem koło Łącznej, patrzę budują nową drogę, zobaczyłem, że jeżdżą samochody przez most, ale była już noc, więc się położyłem. Wstałem rano i poszedłem tam, doszedłem do tej budowy, robotnicy jeszcze spali, patrzę stoi cały sprzęt. Usiadłem na pniu po ściętym drzewie, wtedy podeszła do mnie jakaś pani i pyta mnie co ja tu robię o tej porze. Mówię, że zaginąłem, nie wiem gdzie jestem. Zapytała skąd jestem, wytłumaczyłem jej, ale ona nie wiedziała gdzie to jest, wiedziała tylko gdzie jest Odrowążek. Powiedziała do mnie, pana już pięć dni szukają, rodzina, policja, straż. Ona poinformowała służby, że się odnalazłem. Dała mi kanapkę do zjedzenia, byłem bardzo głodny, przez te dni piłem tylko wodę. Później przyszedł do nas mężczyzna z ciepłą herbatą. Ta pani powiedziała, że zaraz przyjedzie policja, jak przyjechali powiedziałem im, żeby mnie zawieźli do domu, jednak poinformowali mnie, że zaraz przejedzie karetka i pojadę do szpitala - wspomina.
- Dziadek wyszedł na grzyby przed siódmą rano, około godziny 15.00 zaczęliśmy się niepokoić, wcześniej była już taka sytuacja, że dziadek poszedł na grzyby i błądził po lesie, ale wtedy wrócił do domu. Teraz też myśleliśmy, że pochodzi po lesie i zaraz przyjdzie, ale nie było go i nie było. Tak się złożyło, że oglądałam program "Ktokolwiek wiedział, ktokolwiek wie" o jednym panu ze świętokrzyskiego, który też zaginął. Zabrałam dwóch braci i poszliśmy go szukać w okolice gdzie zazwyczaj chodził na grzyby. Obeszliśmy okolice, jeszcze zabraliśmy ze sobą psa z domu, myślałam, że może coś wyczuje, ale nie przyniosło to skutku - mówi Ewelina Kukla - wnuczka pana Eugeniusza.
- Wróciliśmy do domu i zadzwoniłam na policję. Przyjechali, zaczęli szukać, ale było już późno. Tata mój przyjechał wieczorem, zebrał wszystkich znajomych ze wsi i poszli głębiej w las, ale też nie znaleźli. Policja jeździła całą noc na sygnale po całej Świniej Górze, żeby dziadek mógł usłyszeć głos syren lub zobaczyć światła, ale on był już tak daleko w lesie, że nic nie słyszał. Dni mijały, co raz więcej służb, coraz więcej ludzi było zaangażowanych w poszukiwania dziadka i nic - wspomina pani Ewelina.
Najgorsze były noce, piłem tylko wodę
- Najgorsze były noce, spałem pod drzewem, ułamałem sobie trochę choiny, żeby nie leżeć na gołej ziemi, tak spałem, ale co to za spanie, bardziej kucałem niż leżałem - relacjonuje pan Lisowski.
- Piłem tylko wodę ze strumyków, najpierw rękami, później znalazłem butelkę, umyłem ją i z tej butelki czerpałem wodę. Pięć dni o czystej wodzie, całe dnie szedłem, jeszcze dwa dni i zaszedłbym na Święty Krzyż. Lekarz mi powiedział, że dobrze, że tą wodę piłem, to uratowało mi życie, jakbym nie pił nie przetrwałby tych dni. Myślałem, że już nie wrócę - zaznacza.
- Siedem razy przechodziłem w jednym miejscu, poznawałem te miejsca, miałem papierośnicę, gubiłem ją, zaraz ją znajdowałem. Tylko wsi wokoło było, a ja nigdzie nie wyszedłem, nikogo nie spotkałem, żeby się zapytać o drogę. Jedynie napotkałem zwierzynę leśną, przeważnie jelenie, nawet po dwadzieścia sztuk widziałem. Ta pani co mnie spotkała mówiła, że mam szczęście, że mnie dziki nie zjadły, ale mówią, że jak człowiek żywy to dzik nie podejdzie - mówi nasz rozmówca.
- Ja jestem po zawale, mam rozrusznik, bałem się, że jak mnie znowu złapie to już koniec, wtedy nie było by ratunku, na szczęście się udało. Nie mogę patrzeć na ten las, na tą puszczę, tak mi się zmierzło, pięć dni ino las i las. Nachodziłem się dosyć, zrobiłem sobie dwie lachy, żeby trzymać równowagę, aż mi się zrobiły odciski od nich. Tyle ludzi chodziło w tym okrasie po grzybach, nie miałem szczęścia spotkać nikogo - powiedział Eugeniusz Lisowski.
- Dziadek miał pecha, przecież w lesie pracują ludzie, nikt na niego nie trafił, widać omijał wszystkich dalekim łukiem - zaznacza wnuczka. Znalazł się 18 października, o 8 rano. Akurat w tym dniu powiedziałam rodzicom, że dziadek mi się śnił, że wrócił do domu. Pół godziny później dostaliśmy telefon, że jest, znalazł się i przebywa w szpitalu - dodaje wnuczka.
- Dziadek znał ten las, pracował w nim 17 lat, znał tą okolicę jak własną rękę, ale las się zmienia co rok, mógł stracić orientację. Całe szczęście, że skończyło się szczęśliwie, wszyscy się dziwią, ze po tylu dniach wyszedł z tego cały i zdrowy. To był cud - mówi pani Ewelina.
- Wszyscy myśleli, że ja już nie żyję, nie miałem nic ze sobą, ani telefonu, ani ognia, nie miałem czym rozpalić ogniska by się ogrzać. Już więcej na grzyby nie pójdę - zaznacza pan Eugeniusz.
- Dziękuję wszystkim, którzy mnie szukali i martwili się o mnie - mówi ze wzruszeniem Eugeniusz Lisowski.
Rodzina pana Eugeniusza Lisowskiego składa serdeczne podziękowania wszystkim prywatnym osobom, którzy pomagali w poszukiwaniach oraz wszystkim służbom policji, strażakom oraz leśnikom.
Komentarze opinie