Reklama

Z Jackiem Słowakiem przez świat

17/08/2017 05:26

Zaspokoili swój apetyt podróżniczy


Pomysł wyjazdu narodził się na początku 2014 r. podczas wyprawy na Islandię.

- Tam zaczęliśmy się zastanawiać gdzie pojedziemy następnym razem. W naszych wyprawach jest przyjęte, że zanim wrócimy do domu z jednej podróży, mamy już plan na następny wyjazd - podkreśla Jacek Słowak.

W podjęciu decyzji pomógł mu przyjaciel i kompan w podróżowaniu - Michał Szpak.

- Padło stwierdzenie, że skoro spotykamy się w drodze przez świat już od niemal 20 lat, to można wreszcie spróbować "czegoś większego"- czegoś, co zaspokoi nasz apetyt podróżniczy. Wtedy to po raz pierwszy padły słowa "A może by jechać dookoła świata?" - podkreśla Jacek Słowak. - Na początku podchodziłem do tego sceptycznie. Mnożyły się pytania: ile to może trwać, co z rodziną, co powiem żonie i dzieciom, które i tak widzą mnie w domu rzadko z racji tego, że ciągle jestem w trasie, co z pracą, czy można to wszystko ot tak zostawić?- dodaje.

Zaczęto się zastanawiać ile miałoby to trwać, ile kosztować, czym jechać, jak się przemieszczać, gdzie spać, w jakim jechać składzie?

- Próbowałem forsować dwumiesięczną wyprawę dookoła Rosji, potem następną dookoła Afryki, po powrocie objazd Nepalu, zaproponowałem nawet wyprawę na Antarktydę. Nie zadowalało ich to. Wszystkie moje propozycje odrzucali. Upierali się, że pragną zrobić właśnie to, czego podejmuje się niewielu ludzi na świecie. Chcieli sprawdzić swoją odwagę, zrobić coś co zostanie zapamiętane. Zaczynało już mi brakować argumentów. Gdy stwierdziłem, że wcale nie jest to nic takiego spektakularnego, że wielu ludzi okrąża świat czasami nawet kilkukrotnie - latają samolotami, jeżdżą pociągami, samochodami, statkami. Nic nadzwyczajnego w dzisiejszym świecie. W odpowiedzi usłyszałem: "To jedźmy autostopem!". Wtedy skapitulowałem i przestałem dyskutować - wspomina Jacek Słowak.

Zbierali ekipę


Motorem wyprawy był Michał. Pomysł spodobał się Sebastianowi Markowskiemu, Pawłowi Batugowi, Wojtkowi Dzwonnikowi.

- Wychodziło na to, że to ja jestem głównym niezdecydowanym. W pewnym momencie któryś z moich szacownych kumpli rzucił, że chyba już się wypaliłem, po tylu podróżach może już mi się nie chcieć. Czuć "podpuchę" na kilometr, ale wtedy trochę ująłem się honorem i powiedziałem Ok spróbujmy - mówi Jacek Słowak.

Ostateczną decyzję zdecydowali się podjąć po powrocie do Polski, choć wszyscy już czuli, że klamka zapadła.

- Widziałem blask zapalający się w ich oczach, gdy mówili o wyprawie, jakże więc mogłem ich zawieść? Nie chciałem stracić przyjaciół, z którymi wspólnie tak wiele przeszliśmy. Tym bardziej, że wielokrotnie to ja ich mobilizowałem i wyciągałem do wspólnego odkrywania świata - podkreśla pan Jacek.

Wytyczyli cel wyprawy


W Polsce spotkaliśmy się na początku marca 2015 r. Do ekipy dołączyła Kalina Skowronek.

- To spotkanie uświadomiło nam, że z całego serca chcemy to zrobić. Tylko...jak? Należało zacząć od wytyczenia celów wyprawy. Musieliśmy wiedzieć, co chcemy osiągnąć - podkreśla Jacek Słowak.

Postanowili objechać świat dookoła przekraczając wszystkie południki, odwiedzić jak najwięcej miejsc na świecie związanych z naszą ojczyzną i odnaleźć ciekawych Polaków, żyjących poza granicami naszego kraju, zaangażować w wyprawę jak najwięcej ludzi i umożliwić im udział w wybranych etapach podróży oraz ograniczyć do minimum nakłady finansowe.

- Chcieliśmy tak wytyczyć trasy, by podróż była w miarę bezpieczna, by dawała możliwość zobaczenia tego co nas najbardziej interesuje i nie utrudniała realizacji celów, które sobie założyliśmy. Musieliśmy brać pod uwagę wiele czynników: sytuację polityczną na świecie, strefy konfliktów zbrojnych, szansę uzyskania wiz do poszczególnych państw oraz rozważyć możliwości poruszania się i komunikacji po każdym kolejnym kraju, do którego mielibyśmy zawitać. Bardzo istotne było również ustalenie przejść granicznych pomiędzy państwami - nie do każdego bowiem państwa da się dotrzeć drogą lądową mówi Jacek Słowak.

80 złotych na dzień


Jednym z założeń jakie sobie postawili było to, żeby przejechać świat w miarę możliwości w największym stopniu drogą lądową i jak najwięcej autostopem, by ograniczyć koszty ekspedycji.

- Po wielogodzinnych dyskusjach i analizach przyjęliśmy stawkę dziennego wydatku na nasze utrzymanie 80 zł na dzień. Miało w tym być uwzględnione jedzenie, spanie, podróżowanie oraz zwiedzanie czyli bilety np. do muzeów, świątyń itp. - podkreśla pan Jacek.

Całą trasę kilkakrotnie analizowali na mapie, zgromadzili numery telefonów do polskich placówek dyplomatycznych, ambasad, konsulatów, analizowali lokalizacje lotnisk, dworców autobusowych i kolejowych, dróg tranzytowych.

- Mieliśmy przygotowane aplikacje internetowe, za pomocą których mogliśmy organizować sobie transport autostopem. Wszystko to w jakimś stopniu pomagało nam szybko i w miarę bezpiecznie poruszać się po świecie - mówi pan Jacek.

Musieli się zaszczepić


Przed wyjazdem należało wykonać szczepienia.

- Co prawda w żadnym z zaplanowanych krajów nie były obowiązkowe, ale w większości z nich były dobrze widziane. Dlatego też postanowiliśmy zrobić podstawowe szczepienia już prawie rok przed wyjazdem. Zrobiliśmy tylko te szczepienia, które wydawały się nam konieczne: przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i B, durowi brzusznemu, wściekliźnie, błonicy, meningokokowemu zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych, tężcowi. Wszystkie te szczepienia były wbite w Międzynarodową Książeczkę Szczepień tzw. "żółtą książeczkę" (International Certificates of Vaccination), która wystawiana jest w poradniach medycyny podróży oraz punktach szczepień. Pozostało nam jeszcze załatwienie sprawy z malarią - to choroba przede wszystkim Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Niestety na nią nie ma szczepień i wzbudza ona wiele kontrowersji u podróżników, nie wiadomo czy stosować środki farmakologiczne czy nie. My kupiliśmy sobie po jednym opakowaniu tabletek Malarone na wszelki wypadek ale tak naprawdę podczas całej naszej wyprawy nie było potrzeby sięgania nawet po jedną tabletkę. Książeczka szczepień towarzyszyła nam przez cała naszą podróż - wspomina.

Z plecakami i namiotami


Zdecydowano, że podczas podróży , gdzie się da, będą korzystać z namiotów.

- Są państwa, gdzie obowiązuje oficjalny zakaz rozbijania namiotów - np. Birma. Dlatego też w niemal wszystkich większych miastach, do których mieliśmy zawitać, należało znaleźć jak najtańszy hostel. Szybka rezerwacja zabezpieczyła nas przed ryzykiem związanym z szukaniem noclegu w ostatniej chwili w czasie podróży. Poczyniliśmy więc rezerwacje z pewnym wyprzedzeniem i w korzystnych cenach, np. nocleg w centrum Istambułu za 25 zł, noc w Pekinie za 30 zł - podkreśla pan Jacek.

Zgodnie stwierdzono, że bagaż nie powinien ważyć więcej niż 14 -15 kg.

- Tyle też ważyły nasze plecaki. Poza sprzętem elektronicznym i ubraniami mieliśmy oczywiście śpiwory letnie, karimaty oraz jeden namiot na dwie osoby. W specjalnym schowku w bagażu mieliśmy ukryte małe urządzenie, które lokalizowało nasze położenie. Taki miniaturowy GPS, za pomocą którego można byłoby nas odnaleźć w razie jakiś kłopotów - wspomina Jacek Słowak.

Pomogli sponsorzy


Ekipa przygotowując się do wyprawy cały czas zastanawiała się skąd pozyskać pieniądze, w jaki sposób zarobić, by móc jechać?

- Zaczęliśmy szukać sponsorów w całej Polsce. Napisaliśmy kilkaset e-maili do firm i instytucji, odwiedziliśmy kilkadziesiąt firm, które wcześniej nam już w jakiś sposób pomagały, ale było bardzo ciężko. Ktoś coś obiecywał, a potem się wycofywał i tak to wszystko się kończyło. Z czasem zaczęły nas męczyć ciągłe starania o środki finansowe. Nie chcieliśmy dłużej robić z siebie żebraków - podkreśla pan Jacek.

Paweł i Wojtek wyjechali do Szwecji do pracy. Jacek i Michał postanowili wygospodarować środki z prowadzonych przez nas działalności gospodarczych. Największy problem miał Sebastian.

- Kalina miała trochę pieniędzy odłożonych, stwierdziła, że na sam koniec sprzeda samochód i jakoś sobie poradzi. Miała jeszcze inny problem - z nogą, którą uszkodziła dwa lata wcześniej. Zerwała wiązadła krzyżowe w kolanie, przeszła dwie operacje i ciągle zastanawiała się, czy zdąży dojść do siebie - mówi pan Jacek.

Z 5 osób zostało 2


Kiedy termin wyjazdu się zbliżał zaczęły pojawiać się problemy. Sebastian nie mogąc zebrać pieniędzy zdecydował, że pojedzie tylko na część pierwszego etapu do Gruzji. Kłopoty mieli także Wojtek i Paweł.

- Okazało się, że człowiek u którego pracowali wypłacił im tylko za dwa miesiące pracy i twierdził, że nie ma na razie pieniędzy. Musieli zmienić plany i ustaliliśmy, że jak tylko dostaną pieniądze dołączą do nas w Indiach i pojedziemy razem dalej do Papua Nowej Gwinei. Ciosem, który podciął nam nogi była wiadomość od Kaliny. Okazało się, że lekarze zabronili jej jechać ze względu na nogę. Na kilkanaście dni przed naszym wyjazdem stwierdziła, że mimo wszystko dojedzie do nas do Azji i będzie nam towarzyszyć przez Malezję i Indonezję, ale dopiero w lutym. Z grupy pięcioosobowej zostało nas dwóch: ja i Majki - dodaje Jacek Słowak.

W najbliższym numerze o kolejnych podróżach ekipy Jacka Słowaka
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Skarzyski.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do