- Staramy się, żeby w szkole była miła i przyjemna atmosfera, żeby dzieci się dobrze czuły, żeby uczyły się w zadbanych, dobrze wyposażonych pracowniach. Dbamy o to, poświęcamy własny czas po zajęciach, żeby zadbać w swoją klasopracownię, żeby wywiesić prace dzieci. To też są nasze dodatkowe godziny pracy, które poświęcamy, żeby dzieci w szkole naprawdę dobrze się czuły - mówi Urszula Dąbrowa.
Poświęcamy się dla uczniów i rodziców kosztem naszych rodzin
- Gdyby się mogła wypowiedzieć moja córka, to by powiedziała, że mnie nigdy nie ma w domu. Moja mama zawsze mówiła: kiedy ty wreszcie wrócisz do domu, ty masz swój dom, dlaczego jesteś wiecznie w pracy. Pracujemy 24 godziny na dobę, odbieramy telefony od rodziców, nieważne, która godzina, również w weekendy. To nie jest tak, że my nie chcemy tego robić. Jak dzwoni mama z jakimś problemem, a ma zaufanie do wychowawcy czy pedagoga, to odbieramy i staramy się pomóc, ale jest to tak naprawdę kosztem naszego życia i naszych rodzin - mówi Monika Wójtowicz.
- Jeździmy na zielone szkoły, owszem, ale to jest tydzień opieki. Każdy mówi: Pojedziecie sobie na zieloną szkołę! Super! Jedziemy, bo dzieci chcą jechać, ale to jest ogromna odpowiedzialności za nie przez 24 godziny na dobę. To nie jest tak, że my pracujmy tylko 18 godzin. Te 18 godzin to jest tylko tyle, ile stoimy przy tablicy, ale to, co robimy dodatkowo, to jest ogrom naszej pracy, której nie widać - podkreśla pani Monika.
- W te chwili są takie czasy, że dziecko i rodzic wymagają od nas innowacji, czegoś fajniejszego, czyli czegoś, co się sprzedaje, czegoś, co jest inne. Dlatego też nieustannie musimy się szkolić, tak naprawdę za własne pieniądze - powiedziała Monika Wójtowicz.
- To, ile my tak naprawdę pracujemy, najlepiej wiedzą nasze rodziny - nasi mężowie i dzieci. Oni mogliby najwięcej powiedzieć na ten temat. Nauczyciele robią to kosztem własnych dzieci - mówi Urszula Dąbrowa.
- Musimy sami zadbać o materiały do zajęć. Kupujemy na przykład papier do kserowania czy inne potrzebne rzeczy. Jest to chyba jedyny zawód, w którym wynosi się z domu i przynosi do pracy - zaznacza Irena Odzimkowska.
Z misji i pasji nie da się wyżyć
- Bardzo lubimy swoją pracę. Nie jest tak, że przychodzimy tu za karę. Ktoś powiedział, że jest to misja. Oczywiście że tak, ale też jest to pasja. Jednak z misji i pasji nie da się wyżyć. Oprócz tej idei potrzebne są też środki materialne, które pozwolą szkole się rozwijać i umożliwią zakup pomocy naukowych. Gdyby nie dbałość o sprzęt i współpraca z rodzicami, to byłoby nam naprawdę bardzo trudno. Oczywiście miasto też pomaga, na ile może - mówi pani Irena.
- Ja pracuję już 35 lat. O swoje upominałam się po raz pierwszy w życiu. Ponad 20 lat temu strajkowaliśmy w jednodniowym proteście i od tamtej pory ani razu nie upomnieliśmy się o nic. Oczywiście były też protesty w innej formie. Próbowaliśmy powiedzieć: "Jesteśmy! Zauważcie nas!" Jednak teraz jest właściwie pierwsza taka akcja, kiedy zjednoczyliśmy się wszyscy we wspólnej sprawie. Jest to już bowiem dla nas na tyle trudne, że doszliśmy do wniosku, że musimy o coś dla siebie wreszcie zawalczyć - mówi Urszula Dąbrowa.
- Większość z nas to naprawdę nauczyciele z powołania, którym zależy na oświacie. Chcemy, żeby było dobrze i o to cały czas się troszczymy. Każdego dnia. Naszą główną troską jest to, żeby w szkolnictwie było jak najlepiej - podkreśla Urszula Dąbrowa.
- Bardzo zależy nam na wysokim poziomie nauczania, na tym, żeby dzieciaki wyszły z dużą wiedzą. Ja sama wystawiam jednemu uczniowi od 35 do 40 ocen cząstkowych w semestrze. Muszę przyjść do domu i sprawdzić kartkówki, sprawdziany, testy. Ważne jest też przygotowanie do zajęć – podkreśla Agnieszka Rykowska.
My nie walczymy tylko o pieniądze, chcemy przede wszystkim zmian w systemie edukacji!
- Nieustannie dochodzi nam coraz więcej obowiązków wynikających głównie z niedopracowanego systemu oświatowego. Do naszej szkoły przychodzi coraz więcej młodzieży z orzeczeniami i opiniami Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, z czym wiążą się dodatkowe obowiązki dla wychowawców, nauczycieli i pedagoga szkolnego oraz nadmiar dokumentacji. Klasy są przepełnione - liczą od 30 do 46 osób. My nie walczymy tylko o pieniądze, chcemy przede wszystkim zmian w systemie edukacji! Obecnie mamy częste zmiany podstaw programowych, a wsparcia merytorycznego ze strony MEN brak. A przydałoby się, w szczególności dla nauczycieli przedmiotów zawodowych. Brakuje pomocy dydaktycznych do nauki zawodu, pracowanie są słabo wyposażone, zaś egzaminy zawodowe przygotowujemy "dla idei". Ponadto przeznaczamy własne pieniądze na dojazd do uczniów na nauczanie indywidualne – zgodnie podkreślają nauczyciele Zespołu Szkół Technicznych w Skarżysku.
Dwa miesiące wakacji
- Obalę mit dotyczący dwóch miesięcy wolnego w czasie wakacji. Tak więc egzaminy zawodowe trwają do połowy lipca, zaś egzaminy, matury poprawkowe i rady pedagogiczne odbywają się pod koniec sierpnia, musimy więc przyjść do pracy. Komisja rekrutacyjna również pracuje w wakacje. Nie możemy sobie zaplanować urlopu jak inni lub pojechać na niego po sezonie, gdy jest taniej – wyjaśnia Beata Grzybowska.
- Egzaminy zawodowe odbywają się także podczas ferii zimowych – dodaje Janusz Łukomski, nauczyciel przedmiotów zawodowych.
- Tony klasówek, sprawdzianów, co najmniej dwa razy w roku matury próbne, popołudniami rady pedagogiczne. Do tego dochodzi obsługa dziennika elektronicznego, telefony i sms-y od rodziców w godzinach popołudniowych i wieczornych, a czasami i nocnych. Są też szkolenia, za które często sami musimy zapłacić – mówi Beata Grzybowska.
- Proszę zobaczyć, jak mamy wyposażony pokój nauczycielski. Owszem, mamy komputery we wszystkich klasach, ale nie ma tu żadnej drukarki ani kserokopiarki. Musimy chodzić do sekretariatu (niejednokrotnie z własnym papierem), żeby coś skopiować lub wydrukować - podkreśla pani Małgorzata Sojka.
Krowy i świnie symbolem strajku
- W tym wielkim rządowym rozdawnictwie wszyscy coś dostają. Jednak dla nauczyciela nie ma, bo ma pracować "dla idei`, jak oczekują niektórzy, którzy dla tej idei raczej nie pracują. Jest 500+, emeryci mają obiecaną dodatkową 13-tkę, a teraz nawet krowy i świnie, które stały się już nie tylko metaforą, ale symbolem naszego strajku i całej tej sytuacji, a informacja o tychże krowach i świniach została celowo podana w takim czasie, żeby nas jeszcze bardziej upokorzyć – zaznacza pani Grzybowska.
- Jakbym zarabiała tyle, ile mówi minister Zalewska i wicepremier Szydło, to bym w ogóle nie strajkowała. Niech nam dadzą te pieniądze, które rzekomo zarabiamy, a będziemy bardzo zadowoleni. To jest znacznie więcej niż oczekujemy – mówi dalej pani Beata.
- Czujemy się upokorzeni, pogardzani przez rząd, zdeptani. Nie ustąpimy! Miło jest patrzeć na demonstracje i inne wyrazy wsparcia dla nas. To podnosi na duchu i nadaje sens temu wszystkiemu, o co walczymy. A przypominam, że w tym momencie nie walczymy już tylko o podwyżki, ale przede wszystkim o naszą godność i zmiany w systemie edukacji!
Pewien pan przyniósł nawet do naszej szkoły książkę swojego autorstwa - z dedykacją, w której wspiera nasze działania. A właśnie teraz najbardziej potrzebujemy takiego wsparcia ze strony społeczeństwa, jednocześnie licząc na wyrozumiałość rodziców i uczniów – podkreśla Beata Grzybowska.
Komentarze opinie