Reklama

Z Jackiem Słowakiem przez świat

28/11/2017 07:28

W Hanoi gwarno i tłoczno


Z Vientian autostopem ekipa dotarła do Hanoi, stolicy Wietnamu.

- Początkowo plany zwiedzania związaliśmy z południową częścią kraju, ale po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że jednak bardziej będzie nas interesował mniej zurbanizowany północny jego region. Najpierw jednakże należało zobaczyć Hanoi, ogromne miasto, tak ruchliwe, że przejście na drugą stronę ulicy niemalże graniczyło z cudem. Wszędzie pędziły riksze, jedna za drugą. Niezliczone rzesze ludzi lawirują między jadącymi ciągle skuterami i autami, chociaż równie dobrze można powiedzieć, że to pojazdy usiłują się przeciskać w falującym morzu pieszych. Podobno najlepiej w ruchu ulicznym iść przed siebie z wyciągniętą ręką i lepiej nie próbować biec, ani nagle zatrzymywać się - opowiada Jacek Słowak.

W Hanoi atrakcje miasta zwiedzali przez 3 dni. Wykupili noclegi w tanim hostelu w starej części miasta. Udało im się zobaczyć Mauzoleum Ho Chi Minha - gdzie złożono ciało słynnego komunistycznego wodza, prezydenta Wietnamu z lat 1954-69.

- Wietnamczycy darzą to miejsce wielkim szacunkiem, stawiając swojemu wodzowi sprzed lat pomniki, upamiętniając go na plakatach rozwieszanych w mieście. Po drodze do mauzoleum mija się wiele flag na masztach - zazwyczaj wietnamskiej fladze narodowej towarzyszy komunistyczna z sierpem i młotem. Zaskakujący może też być widok mijanego po drodze pomniku i plakatów z podobizną...Lenina. Tuż obok mauzoleum znajduje się polska ambasada, o czym zawiadamia trzepocząca na wietrze biało-czerwona flaga. W odróżnieniu od innych części Hanoi, okolice mauzoleum są dużo spokojniejsze, nie ma tylu skuterów i aut. Obok znajduje się muzeum Ho Chi Minha, a całość jest obficie obstawiona żołnierskimi wartami - podkreśla Jacek Słowak.

Jak podkreśla pan Jacek warto tam również zobaczyć katedrę św. Józefa zaprojektowaną na wzór katedry Notre Dame, czy jezioro Ho Hoan Kiem, tzw. Jezioro Odzyskanego Miecza.

Dość szokujące jedzenie


To co ich zszokowało w Wietnamie to upodobanie miejscowych do potraw przygotowywanych z psa.

- Zdarzyło nam się zawędrować do dzielnicy, gdzie na szerokich stołach na ulicy leżały upieczone w całości psy. Była to dzielnica chińska. Wychodząc z założenia, że aby dobrze poznać kulturę odwiedzanego kraju, trzeba zakosztować rdzennej kuchni, postanowiliśmy z Michałem zamówić sobie pieczonego psiaka. Choć nie była to łatwa decyzja, to ciekawość i chęć poznania wzięły górę. To targały mną niejasne uczucia związane z tym, że psa od zawsze traktowałem jako przyjaciela i towarzysza, od dziecka kocham te zwierzęta więc to, co właśnie zamierzaliśmy zrobić zakrawało wręcz na barbarzyństwo. W dodatku sam widok upieczonych psów był odrażający. Gdy już miałem przed oczami moją porcję zdołałem spróbować tylko kawałeczek, po czym stwierdziwszy, że w smaku nie ma nic rewelacyjnego, reszty już nie ruszyłem - podkreśla pan Jacek.

W Hanoi, w dzielnicy Le Mat, spróbowali potraw przyrządzanych z kobry.

- Na straganach oferowano węże w każdej postaci i wielu gatunkach. Po wejściu do jednej z knajp pokazano nam klatkę z mnóstwem wijących się gadów. Poproszeni o dokonanie wyboru, wskazaliśmy na dorodną kobrę. Wietnamczyk wyciągnął ją za pomocą haka i poderżnięto jej gardło. Kazali mi podstawić, podaną wcześniej szklankę, by zebrać krew. Wietnamczyk szybkim ruchem odciął kobrze zęby jadowe, następnie do drugiej szklanki zebrał jej jad. Następnie rozciął węża i wydobył bijące jeszcze serce, po czym położył je na talerzyku - opowiada Jacek Słowak. - Zaprowadzono nas do stolika i zaproponowano kieliszek wódki, na co przystaliśmy. Razem z alkoholem przywędrowały na nasz stół szklanki z krwią i jadem oraz serce na talerzyku. Szczerze nie rozumieliśmy w tamtej chwili w jakim celu nam to przyniesiono. Po kilku chwilach, podczas których kelner usilnie starał się nas do czegoś przekonać, wreszcie dotarło do nas, że mamy wypić podany alkohol wraz z owymi specyfikami, a to dlatego, że dzięki temu staniemy się "lepszymi mężczyznami". Ręka ze szklanką zawisła w połowie drogi do ust i ani kroku dalej...wmówiłem sobie, że to "krwawa Mary" i jakoś przeszło. Po tym wszystkim zaczęto podawać potrawy, z 1,5-kilogramowej kobry przygotowano osiem dań, w tym m.in. zupę, gulasz, wątróbkę, a wszystkie były zaskakująco smaczne - dodaje.

To nie wszystkie dziwne rzeczy, które udało im się spróbować. Szaszłyki z małpy, zupa z węża, czy specyficzne duże, kacze jaja.

- Od dawna tęskniliśmy za tym swojskim przysmakiem. I tu niespodzianka! Po rozbiciu ze skorupki wyłoniły się pisklęta...tyle, że już podgotowane i podpieczone na ogniu. Z powodu nadmiaru towarzyszących temu emocji musieliśmy to wszystko przepić czymś mocniejszym, żeby odzyskać władzę w nogach - dodaje Jacek Słowak.

Busem do miasta Sapa


W Sapa, mieście leżącym niedaleko granicy Wietnamu z Chinami, do dnia dzisiejszego żyją rdzenni potomkowie górskich plemion. Ekipa jechała tam cały dzień.

- Droga pięła się coraz wyżej, krajobraz stawał się coraz bardziej pofałdowany, zielony i coraz bardziej dziki, trudno dostępny...i coraz piękniejszy. Zmianie widoków za szybą auta towarzyszyła zmiana klimatu na ostrzejszy, bardziej surowy. Samo Sapa położone jest w najbardziej deszczowej prowincji w Wietnamie, natomiast sąsiaduje zarazem z jedną z najbardziej słonecznych prowincji, co pozwala podziwiać piękno tej krainy w różnych odsłonach. Widoki w najwyższym stopniu sielskie i urzekające. Pozytywne wrażenie wzmacnia dodatkowo wielka życzliwość i uprzejmość mieszkańców, jak wszyscy Azjaci często się uśmiechają i są bardzo pogodni. Przyjemnie było również patrzeć na tych ludzi, jako że nosili na co dzień tradycyjne regionalne stroje, charakterystyczne dla plemienia Dao, czy Hmong - wspomina Jacek Słowak.

Lokalny targ w Bac Ha


Nasi podróżnicy postanowili także zobaczyć lokalny targ, gdzie co tydzień ściągają okoliczne plemiona z rękodziełem, tkaninami i wszystkim, co tylko nadaje się do sprzedania.

- Największą atrakcją jest sama możliwość zobaczenia istnej mozaiki etnicznej - wszystko dzięki wspomnianemu zwyczajowi noszenia regionalnych ubrań. Jest kolorowo i pięknie. Wśród dorosłych biega bardzo dużo dzieci - czarnowłosych, wielkookich z umorusanymi buziami, staruszki o mądrych twarzach i zgaszonym spojrzeniu dreptają gdzieniegdzie, niosąc na plecach plecione kosze. Zapamiętałem szczególnie widok malutkiej ok 7 letniej dziewczynki dźwigającej na plecach w chuście niemowlę, zapewne brata lub siostrę. Małe miasteczko wydaje się wibrować od kolorowych damskich strojów, na klepisku rozkładane są warzywa, owoce, fistaszki gotowane na parze, suszone ostre papryczki oraz różne dziwne grzyby. Obok urzędują kucharze w swoich przenośnych gar-kuchniach, pokazując klientom parujące garnki, z których unoszą się zapachy gotowanego mięsa, warzyw i ziół. Sprzedają małe placki z kleistego ryżu, a na popitkę proponują bardzo aromatyczną kawę, herbatę, piwo w butelkach i...miejscowy samogon o mocy paliwa rakietowego, nazywanego zwodniczo "winem ryżowym" - podkreśla Jacek Słowak.

Perła Wietnamu


Ostatnim miejscem jakie zwiedzono w Wietnamie była zatoka Opadających Smoków Ha Long.

- Podróż zajęła ok. 6 godzin, a kosztowała nas raptem 5 zł! Nie skłamię, jeśli powiem, że to najpiękniejsza zatoka spośród wszystkich, które dane mi było kiedykolwiek oglądać. Zauroczeni udaliśmy się w całodniowy rejs turystycznym statkiem kursującym po zatoce. Na powierzchni 1,5 tysiąca kilometrów kwadratowych rozsianych jest niemal dwa tysiące wapiennych i łupkowych wysp, tworzących niezwykle malowniczy krajobraz, pełen zapierających dech w piersiach jaskiń. Jest tam także rafa koralowa i majestatyczne lasy mangrowcowe. Z uwagi na tłumy turystów odwiedzających to miejsce, jest ono także mocno skomercjalizowane, co niektórym może nieco psuć przyjemność pobytu. Na statku poznaliśmy dwie sympatyczne dziewczyny z Rosji, podróżujące po Wietnamie. Następnym etapem podróży jest już Malezja...
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Skarzyski.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do