Reklama

Z Jackiem Słowakiem przez świat

27/10/2017 04:57

Najwspanialsze smaki świata


Z uwagi na bardzo kiepskie połączenie z Birmą granicę Tajlandii podróżnicy przekroczyli drogą lotniczą. Dla Jacka Słowaka nie była to pierwsza wizyta w tym kraju. Ma tam przyjaciela - Tomka, z którym spędzili nieco czasu i oprowadził ich po ciekawych miejscach Tajlandii. Podróżnicy zachwycili się tamtejszą kuchnią.

- Gdyby to tylko było możliwe to przy każdym moim pobycie w Tajlandii nie odchodziłbym od stołu. Jedzenie jest tutaj bardzo tanie, co stanowi dodatkową zaletę, gdy się jest w podróży dookoła świata i liczy się wydatki - opowiada Jacek Słowak. - W Tajlandii trzeba spróbować różnych rodzajów smażonego w woku makaronu - od ryżowego poczynając, przez jajeczne nudle, na kluskach z fasoli mung kończąc - w różnych grubościach, długościach i kształtach. U ulicznego kucharza możesz decydować, czym przybrane zostaną twoje kluski - możesz wybierać między różnymi rodzajami mięs, tofu, owocami morza, dorzucać dowolną ilość warzyw, owoców, orzechów, grzybów czy kiełków - podkreśla pan Jacek.

Mieli okazję spróbować żab pieczonych w ogniu, czterdziestonóżek i skorpionów smażonych w głębokim tłuszczu, chrupiącej szarańczy, mrówki przyrządzane na kilkanaście sposobów, chrząszcze, koniki polne...

- Choć niektórym wygląd tych zakąsek może wydawać się odpychający - choćby ze względu na sam fakt, że są to owady, to warto się przemóc, bo są bardzo smaczne - zapewnia pan Jacek. - Stołowaliśmy się z Majkim tylko na ulicach - i ten styl polecam każdemu, komu zależy na tym, aby poznać autentyczny smak Tajlandii. Dania serwowane na ulicy przyrządzane są przez prawdziwych Tajów ze świeżych składników, dlatego nie trzeba obawiać się o higienę - dodaje.

W stolicy Tajlandii


Po stolicy Tajlandii - Ayuthaya oprowadzał ich Tomek.

- W zasadzie całe miasto jest ogromnym zabytkiem, znajduje się na Liście Skarbów Światowego Dziedzictwa UNESCO. W czasie naszego przyjazdu nie było na tych terenach zbyt wielkiego ruchu turystów, panował spokój, a po wielodniowym oddychaniu wyziewami wielkich miast z przyjemnością nabieraliśmy w płuca tamtejsze świeże powietrze - wspomina Jacek Słowak. -  Ruiny rozsiane są na całym obszarze miasta, porastają trawą i drzewami - widok jest piękny. Ayuthaya ma klimat tajemnicy, snują się tutaj cienie dawnej potęgi, to miejsce posiada intrygujący urok. Spacerowaliśmy w pobliżu Wat Mahathat, tzw. Świątyni Wielkich Relikwii - najstarszego i największego obiektu Ayutthayi. Zaraz obok leży Wat Ratchaburana zbudowana ku pamięci dwóch braci, którzy w walce o tron pozabijali się wzajemnie. Kilkanaście kroków dalej wzbijają się w niebo wysmukłe iglice Wat Phra Si Sanphet, będącej niegdyś prywatną świątynią władców - prochy 3 królów miały być chronione wewnątrz wzniesionych przy świątyni białych czedi - opowiada Jacek Słowak.

Hałas, zanieczyszczenie, smog


Tak przywitał ich Bangkok. Co do tego miasta mieli jednak skrajne odczucia.

- Duszna atmosfera pośpiechu, gonitwy, naciągacze próbujący wydusić z człowieka każdy grosz, wszędobylskie tuk-tuki i dużo turystów - tak wspomina Bangkok pan Jacek. - Chociaż z drugiej strony - wiecznie uśmiechnięci Tajowie, gwar i tętniące życie, pyszne jedzenie na ulicy, migoczące kolory, imprezy 24 godziny na dobę, zachwycające przepychem pałace, wielowiekowe świątynie i mnóstwo ciekawych miejsc do zwiedzania. To miasto wprost bombarduje bodźcami aż do zawrotu głowy - dodaje. - Wybraliśmy się na wycieczkę na pływający bazar - setki wrzecionowatych łódek, a w nich rolnicy w słomianych kapeluszach handlujący owocami, rybami, warzywami, krewetkami. Kolorowo. Egzotycznie, a jednocześnie jakoś tak swojsko. Z łodzi unoszą się zapachy gotowanych na świeżo potraw, nęcące i zapraszające. Wśród kupujących są turyści z całego świata, różnych nacji i ras. W uszach dźwięczy mieszanina języków. Na wodnym bazarze można kupić przepiękne wyjątkowe rękodzieło: tajskie wzorzyste nakrycia głowy, plecione kolorowe kosze, misy i różnej wielkości naczynia wyrabiane przez zręcznych Tajów, barwne tkane chusty, dywaniki i chodniczki, mnóstwo innych pamiątek - większych i mniejszych...

Prawdziwie rajska wyspa


Z Tomkiem nasza ekipa się pożegnała, ale na wyspie Koh Samui spotkali się z kolejnym przyjacielem pana Jacka - Robertem i jego rodziną.

- Te dni mieliśmy spędziliśmy goszcząc w jego domu. Na wyspę dostaliśmy się promem. Już sekundę po tym jak wysiedliśmy na ląd nasza radość spowodowana tym, co stanęło nam przed oczami mieszała się z automatycznym żalem, że kiedyś z tego raju będzie trzeba wyjechać - podkreśla pan Jacek. - Koh Samui to prawdziwie rajska wyspa - lazurowa, przejrzysta, ciepła woda zaprasza by do niej skoczyć, nad głową jaśnieje cudownie czyste, błękitne niebo, perłowobiały piasek pokrywa rozległe plaże, gdzie odpoczywają turyści, których przybywa tutaj nie za duża, rozsądna ilość, jeśli wziąć pod uwagę popularne tropikalne kurorty oraz zaciszne, bezludne, prześliczne zatoczki. Wśród tych plaż falują na wietrze bujne korony palm kokosowych. Dalej zielenią się gęstwiny wilgotnych lasów równikowych. W centralnej części wyspy teren przechodzi w wyżyny i góry. Urok tego miejsca jest nieprzemożny - dodaje.

Na Koh Samui spędzili kilka dni. Uprawiali trekking w górach, wylegiwali się na plaży z zimnymi drinkami w ręce, pływali w morzu.

- Cieszyliśmy podniebienia do woli pysznymi tajskimi potrawami. Już wcześniej wspominałem, że jedzenie jest tam bardzo tanie - przykładowo - za obiad dla 5 osób, składający się z 5 dań, przyrządzonych ze świeżutkich składników, wliczając obsługę przez kilku kelnerów zapłaciliśmy niecałe 150 zł - przy czym trzeba mieć na uwadze, że w tej cenie jedliśmy do woli, uznawane w Europie za luksusowe: homary, żółwie, krewetki, kraby, tropikalne ryby, soczyste owoce, warzywa. W cenę obiady włączony był alkohol - dodaje.

Po nowe przygody


Żal było wyjeżdżać z tak pięknego miejsca, ale wyprawa musiała mieć ciąg dalszy.

- W końcu trzeba było założyć plecaki na plecy, pożegnać się z przyjaciółmi i ruszyć dalej, po nowe przygody. Opuszczaliśmy Tajlandię, kierując się w stronę granicy z Kambodżą. Po rajskich wygodach Koh Samui nastąpiło brutalne przerwanie błogostanu - 10-godzinną podróż do granicy spędziliśmy siedząc na dachu autobusu, którego wnętrze pełne było kaczek, gęsi, owiec i kur. Była nawet jakaś pojedyncza koza. Autobus nie miał szyb. Żar lał się z nieba...
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Skarzyski.eu




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do