
Od trzech lat jeździ na rowerze, wcześniej chodził maratony piesze. Z trzech dyscyplin bieganie, maratony piesze i rower wybrał rower. Jest mieszkańcem Gilowa (gm. Bliżyn) ma 38 lat. Mowa o Kamilu Jędrzejczyku, który zakończył Ultramaraton Rowerowy Wisła 1200 czyli przejechał wzdłuż Wisły, od źródeł na Baraniej Górze do ujścia w Gdańsku.
Formuła rywalizacji w ultramaratonie kolarskim wymagała od uczestników solidnego przygotowania fizycznego i logistycznego, żeby zapewnić równe szanse wszystkim uczestnikom i spełnić wymagania reguł ultramaratonu niedozwolone było korzystanie z jakiegokolwiek wsparcia zaaranżowanego przed rozpoczęciem wyścigu i jakiegokolwiek wsparcia osób trzecich w trakcie wyścigu. Dotyczyło to wszystkich aspektów rywalizacji: jedzenia, odpoczynku, spania, bagażu, serwisu sprzętu.
- Informację o ultramaratonie zobaczyłem jakieś półtora roku temu w internecie, dosyć mocno zacząłem się tym interesować. Jakieś cztery lata temu rozpocząłem większą aktywność fizyczną, zaczęło się od maratonów pieszych organizowanych przez PTTK, na które chodziłem z żoną. Później pociągnęło mnie w stronę roweru, zacząłem sobie jeździć czysto amatorsko ze znajomymi co niedzielę. W ostatnim roku zacząłem jeździć bardziej treningowo, żeby się przygotować z ultramaratonu, bo już byłem pewny w stu procentach, że będą chciał to zrobić - powiedział Kamil Jędrzejczyk.
- Wiedziałem, że to nie będzie lekka trasa, czytałem opisy z lat poprzednich, widziałem filmiki, wiedziałem co mnie czeka. Musiałem się odpowiednio przygotować, robiłem bardzo mocne treningi, podjeżdżałem sobie trasy, które znałem z maratonów pieszych np. Góra Radostowa i tamte okolice. Starałem się przygotować najlepiej jak mogłem. Były to ciężkie treningi, przyjeżdżałem na weekend, wstawałem o piątej rano, żona stukała się w głowę, a dla mnie to była czysta przyjemność - mówi Kamil Jędrzejczyk.
- Sam udział to rewelacyjna sprawa, ktoś kto to wymyślił zrobił to z głową. Dla mnie to nie była tylko wycieczka rowerowa, przejechałem cały dystans sam, oczywiście na trasie spotykałem innych uczestników maratonu, przez jakiś czas jechaliśmy razem. Dla mnie to było coś więcej, chciałem żeby była dumna ze mnie żona i dzieci, że coś takiego zrobiłem - dodaje pan Kamil.
- Przejechałem blisko 1200 kilometrów, mi docelowo do domu wyszło 1276 kilometrów. Trasę pokonałem w 148 godzin i 58 minut. Limit na cały dystans był 200 godzin. Wystartowaliśmy w sobotę, zakładałem sobie na metę do Gdańska przyjadę w czwartek, nie udało dojechałem w piątek. Wszystkich uczestników był,o 397 osób, na metę dojechało około 290, około 100 osób odpadło - zaznacza Kamil Jędrzejczyk.
- Startowaliśmy z Baraniej Góry, meta była w Gdańsku. Nie było kryzysu, nastawiłem się psychicznie do tego, oczywiście było zmęczenie fizyczne, ból kolan, mięśni, na szczęście nie było problemu ze skurczami, byłem dobrze przygotowany. Po przejechaniu pierwszych trzech dni później zakwasy puściły i organizm się troszkę przyzwyczaił. Pierwsze pół dnia fajnie się jedzie, ale drugie pół to już był wysiłek, cały czas się kręci, ale jest to przyjemny ból - mówi nasz rozmówca.
- Każdy musiał sobie rozplanować całą trasę tak, żeby zmieścić się w tych 200 godzinach, byli tacy co nie spali, człowiek, który dojechał jako pierwszy przejechał w 59 godzin. Są uczestnicy którzy po prostu się ścigają, to jest można powiedzieć około 80 osób, reszta ma swoje założenia w głownie i jadą sobie przykładowo na tzw. niezapomniany urlop - podkreśla ultramaratończyk z Gilowa.
- Rozglądam się na razie za podobnymi wydarzeniami, będę chciał ugryźć temat trochę bardziej, przejechanie tego ultra maratonu nie zraziło mnie do tego, żeby się zapisać w przyszłym roku. Ale to nie jest tak, że teraz będę jeździł co roku. Wiadomo to jest fajne i przyjemne jak się coś się osiągnie dla samego siebie. Mam w planie wyprawę wiślaną, jak syn będzie trochę starszy, obiecałem mu, a też jest zafascynowany rowerem.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie