W Kalkucie Jacek Słowak i Majki wsiedli do autobusu do miejscowości Haridaspur. Chcieli dostać się do Bangladeszu.
- Poza nami w autobusie jechali wyłącznie Hindusi i Banglijczycy. Granicę mieliśmy przekroczyć pieszo. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku dopóki nie zostaliśmy zatrzymani na granicy - opowiada pan Jacek.
Odebrano im paszporty i kazano czekać. Po kwadransie przyszedł po nich wojskowy i nakazał iść za nim.
- Zostaliśmy wprowadzeni do jakiegoś pomieszczenia, zostawiono nas samych, po czym usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Zamknęli nas, a my wciąż nie mieliśmy pojęcia z jakiego powodu! Obaj staraliśmy się zachować zimną krew, ale zdenerwowanie i obawy rosły - wspomina.
Z niepokojem czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Po upływie półtorej godziny zaczęli uderzać pięściami w drzwi i w ściany domagając się wyjaśnień i podania powodów tego tajemniczego zatrzymania.
- Trwało to jakiś czas, aż w końcu drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł żołnierz w pełnym rynsztunku i krótko wyjaśnił, że wszystko to zostało przeprowadzone ze względów bezpieczeństwa. Jak to? Uwięzili nas ze względów bezpieczeństwa? Czyjego? - pytaliśmy. Wyszedł. Czekaliśmy nie wiadomo na co przez kolejne 2 godziny. W końcu do pomieszczenia wszedł człowiek, od którego dowiedzieliśmy się, że niedawno miała miejsce tragedia z udziałem dwóch Japończyków. Przyjechali oni do Bangladeszu jako turyści i niedługo po przekroczeniu granicy zostali brutalnie zamordowani przez tubylców. Wprowadzono wówczas podwyższone środki bezpieczeństwa jeśli chodzi o przybyszów. Wyszło na to, że wszystko co z nami do tej pory robili miało na celu ochronę naszego bezpieczeństwa - wyjaśnia pan Jacek.
Pod eskortą żołnierzy
I tak eskortowani przez żołnierzy z karabinami w rękach zostali zaprowadzeni do autorikszy.
- Z uczuciem ulgi myśleliśmy, że na tym ten cały teatr z wojskiem się skończy i będziemy mogli pojechać sobie dalej w głąb kraju. Błąd. Eskorta oświadczyła, że odwiezie nas na dworzec - wspomina Jacek Słowak.
Na nic się zdały sprzeciwy i tłumaczenia, że dalej chcą jechać autostopem.
- Nie wiedzieli co to jest autostop. Jechaliśmy więc dalej w dwuosobowej rikszy - ja, Majki, nasze dwa plecaki i dwóch żołnierzy. Na dworcu w Benapole wysiedliśmy, ale to nie był jeszcze koniec. Nie pozwolono nam zająć miejsca w przedziale, za to jeden z pilnujących nas wojskowych poszedł zwoływać innych żołnierzy i konduktorów z pociągu. Zostaliśmy oddani w ręce konduktora, z którym weszliśmy do pociągu - opowiada.
Zostali zaprowadzeni do maszynowni i tam zamknięci. W środku już ktoś siedział.
- Mieliśmy jechać 6 godzin do miasta Khulna. 6 godzin w zamknięciu, na desce położonej na dwóch baniakach po wodzie. Gdy któryś z naszej trójki chciał wyjść do toalety, trzeba było tłuc rękami w drzwi komunikując czego się chce - wówczas z eskortą można było spokojnie pójść tam, gdzie królowie chadzają piechotą - podkreśla pan Jacek. - Nasz towarzysz okazał się być bangladejskim biznesmenem, miał na imię Hais. Bardzo szybko zaczęliśmy rozmowę, by spędzić jakoś długie godziny jazdy. Rozmawialiśmy po angielsku, Hais okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem - dodaje.
Znajomość wyszła im na dobre. Hais zaprosił ich do swojego biura, gdzie poznali jego przyjaciela o imieniu Bussa. Przez 6 dni byli goszczeni w domach nowych znajomych.
Spotkanie ze studentami
W Khulnie odwiedzili uniwersytet, gdzie zostali bardzo mile przywitani przez rektora uczelni.
- W czasie całego pobytu w Bangladeszu byliśmy zapraszani do wielu szkół podstawowych, gimnazjów dla dziewcząt i dla chłopców. Zawsze spotykało nas tam bardzo miłe przyjęcie i wylewne powitanie - podkreśla Jacek Słowak. - Dzieciaki w schludnych granatowych mundurkach tłoczyły się wokół nas albo siedziały grzecznie w ławkach zasłuchane, gdy opowiadaliśmy im o Europie, gdy pokazywaliśmy im polską flagę i opisywaliśmy naszą Ojczyznę. Na początku onieśmielone, z czasem zaczęły zadawać przeróżne pytania dotyczące Polski, o polskie dzieci, o przyrodę, o szkoły, o zwierzęta, które w Polsce żyją. Nasze spotkania z dziećmi były bardzo przyjemne i trwały długo, chcieliśmy bowiem jak najpełniej zaspokoić ciekawość dzieci. Opowiadaliśmy im także o naszych rodzimych stronach - o ziemi świętokrzyskiej. Gdy zacząłem im snuć niektóre ze świętokrzyskich legend słuchały wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, bez najmniejszego nawet szmeru. W każdej placówce- od uniwersytetu po szkoły podstawowe kierowano do nas usilne i gorące prośby o stworzenie im możliwości nawiązania współpracy z polskimi szkołami - aby dzieci bangladejskie mogły korespondować z polskimi, aby dzięki takiej współpracy otworzyć im okno na świat. Europa w ich oczach jest nieosiągalnym rajem, idealizują świat Zachodu postrzegając go jako krainę mlekiem i miodem płynącą. Są bardzo ciekawi świata, lecz przewlekły brak funduszy uniemożliwia im jego poznawanie - dodaje.
W dżungli z maczetami w rękach
Z poznanymi w Bangladeszu nowymi znajomymi wyruszyli w dżunglę.
- Podczas wycieczki do Sundarbals - największego na świecie obszaru lasów namorzynowych, uzbrojeni w maczety przedzieraliśmy się przez gęstwinę. Nie ma wydeptanych ścieżek, wytyczonych szlaków. Trzeba iść i ciąć, ciągle ciąć. Wokół w koronach drzew skakały ogromne ilości małp, robiąc przy tym wiele hałasu. Spotykaliśmy na swojej drodze także wiele węży, staraliśmy się je odstraszać, bo nie było pewności, czy nie trafiliśmy na jadowitego osobnika. Niektóre były naprawdę bardzo duże.
Wchodziliśmy w tereny podmokłe, niejednokrotnie brodząc w wodzie. Kilka razy serce podchodziło do gardła, bowiem te tereny są licznie zamieszkane przez aligatory. Widzieliśmy wtedy na własne oczy niejednego - opowiada Jacek Słowak.
Udało się także popłynąć łódką po Gangesie.
- Wpłynęliśmy w rejon "delty Gangesu" gdzie swoje ujście znajduje także rzeka Brahmaputra. Zachwycające krajobrazy, dzikie, nieodkryte tereny, cudowna tropikalna przyroda. To kraj dla wytrwałych obieżyświatów - nie ma tutaj zabytków, ani infrastruktury dostosowanej do potrzeb wycieczek, z uwagi na co kraj ten jest rzadko odwiedzany. To prawda, my w czasie całej naszej wyprawy tylko w dwóch krajach nie napotkaliśmy żadnego turysty - jednym z nich był właśnie Bangladesz. To co zachwyca w Bangladeszu to cudowna tropikalna przyroda, wspaniali ludzie, ich szczera ciekawość świata, proste autentyczne wiejskie życie - podkreśla pan Jacek.
W stolicy Bangladeszu
Dhaka- stolica Bangladeszu była ich kolejnym celem.
- Choć w tym państwie instytucja autostopu nie jest znana, to udało nam się jednak dotrzeć do miasta właśnie w taki sposób. Podróż zajęła kilka godzin. Na miejscu przyszło zderzenie z realiami Dhaki. Po pierwsze - nigdzie nie mogliśmy znaleźć najpodlejszego choćby hostelu, kwater noclegowych, miejsca gdzie można byłoby się umyć i przespać. Po drugie - w oczy rzucał się wszechobecny brud - przez niektóre ulice nie można było przejść z powodu piętrzących się hałd śmieci. Tylu śmieci w jednym miejscu nie widzieliśmy nawet w Indiach. rozkładające się w upalnym słońcu resztki żywności i rozmaite opakowania po niezidentyfikowanych chemikaliach nasycały powietrze drażniącym powonienie smrodem. Zawędrowaliśmy nad rzekę. Majki doznał szoku i dał nogi zapas czym prędzej - okropny fetor unosił się znad wody. Ewakuacja była w tej sytuacji jedynym słusznym rozwiązaniem. Ponadto - w Dhace przeludnienie osiągnęło tak niebotyczne rozmiary, że na ulicach tworzą się "korki pieszych" - dodaje Jacek Słowak.
Komentarze opinie